Witajcie
po ponad tygodniowym pobycie na nizinach i towarzystwie fal zdecydowalismy sie na chwile oodechu i powrot do dobrze znanych nam krajobrazow i temperatury. Pomyslelismy, ze meksykanska sierra madre i chlodne, gorskie powietrze dobrze nam zrobi przed kolejna eksploracja wybrzeza. Zaliczylismy conajmniej 1000 serpentyn, wcisnieci w siedzenia kilkunastoosobowego vana, ktorego siedzenia przystosowane sa do rozmiarow przecietnego Meksykanina, trzymajac sie za zoladek skrecony do bolu, dotarlismy pod wieczor do malenkiej wioski San Jose del Pacifico na wysokosci ok.2500 m.n.p.m. Jest to pieknie polozona wioska na zboczach gesto porosnietych gor, ktora znana jest z grzybobrania w porze deszczowej, czyli wtedy kiedy u nas jest lato. Sa tu podobno nawet grzyby halucynogenne, wykorzystywane przez okolicznych szamanow. Lokalne malowidla na scianach, rzezby przy restauracjach wciaz przypominaja o tym naturalnym bogactwie i szerokim zastosowaniu grzybow;)
Zakwaterownie znalezlismy w przepieknym osrodku drewnianych domkow o wyzszym standardzie. Dostalismy dwusobowy domek, z kominkiem i cale szczescie, bo temperatura w nocy spada do okolo 0 stopni. Dzien powital nas oslepiajacym sloncem i widokiem, ktory na dlugo zostanie nam w pamieci. Postanowilismy udac sie na calodzienna wycieczke. Od lokalnych dowiedzielismy sie, ze mozna dojsc do kolejnej wioski, San Sebastian Rio Hondo, polozonej wyzej, do ktorej prowadzi kreta sciezka szutrowa. Szybka zmiana obuwia i juz bylismy na szlaku. Po dwoch godzinach marszu zastrzymala sie mala ciezarowka, a przemily kierowca uparl sie zeby nas kawalek podrzucic. Skorzystalismy z okazji zeby pogadac po hiszpansku i tak dotarlismy cali w kurzu do celu. W wiosce chyba nie czesto pojawiaja sie biale twarze, bo ludzie z zaciekawieniem nam sie przygladali. Podpatrzylismy troche jak toczy sie codzienne zycie indian, obejrzelismy budowe nowego kosciolu i wrocilismy na droge do San Jose. Tym razem pokonalismy cala droge na wlasnych nogach, klaniajac sie mijanym przechodniom i odpowiadajac krzykiem na zaczepki dzieci wracajacych ze szkoly. ktore sprawdzaly najwyrazniej czego nauczyly sie na lekcji jezyka angielskiego:)
Wieczorem napalilismy w kominku i dlugo patrzylismy na cudowny zachod slonca...