Poza wycieczkami i atrakcjami turystycznymi nasza codziennosc wypelnia przede wszystkim szkola. Pobudka o 6 rano, wiem ,ze to nie mistrzostwo swiata, ale dla nas pewien wyczyn, biorac pod uwage, ze teoretycznie jestesmy na wakacjach. Zreszta w tym klimacie inaczej sie nie da, slonce wpada przez otwarte okno wczesnie rano, po 10 min cale cialo jest juz pokryte kropelkami wody. Spimy oczywiscie przy wlaczonym, lekko skrzypiacym wiatraku, bez ktorego nie wyobrazam sobie zycia w centrum miasta. Nastepnie sniadanie. Lau karmila nas arepami (smazony placek kukurydziany z serem w srodku). Po takiej cegle ciezko bylo wstac od stolu, wiec szybko wynegocjowalismy owoce i jogurty. Kawa z mlekiem to raczej napoj nieznany. Do wyboru jest kawa czarna jak smola i slodka jak miod, albo „mleko z kawa” czyli cieple mleko i 3 krople kawy (Inki). Nastepnie 30min marszu w temp 29-32 i przy wilgotnosci dochodzacej do 90%. Wszyscy studenci wchodzacy o 8:00 na zajecia wygladali jakby wyszli z basenu w ubraniach. Czasem przychodzil ktos suchy i od razu bylo wiadomo, ze przyjechal taksowka :) W drugim tygodniu naszego pobytu, czyli zaraz po skonczonym tygodniu wiecznych imprez w miescie nastapilo male przetasowanie studentow i nauczycieli. Wyladowalismy w tej samej grupie i z bardzo fajna, przebojowa, temperamentna, inteligentna nauczycielka. Zajecia byly bardzo interesujace, a poniewaz Yasmin jest niemal 100% sangwinikiem, wiekszosc czasu spedzalismy na konwersacjach, z taka iloscia gramatyki, ktora pozwalala isc do przodu. Odrabialismy rowniez duza ilosc godzin za dni, w ktorych szkola byla zamknieta w czasie „Festivos”, wiec po 6 godzinach intensywnej nauki nasze mozgi parowaly, doslownie i w przenosni. W czasie przerw wszyscy zazwyczaj zbierali sie przy malej czarnej i slodkiej oraz przy wielkiej misce popcornu. To byl zawsze idealny punkt wymiany informacji, planowania wspolych wypadow i poznawania nowych osob. Kazda grupa moze miec maksymalnie 8 osob, w naszej byly 2 Szwajcarki, Austriaczka, Niemiec i my - z malymi rotacjami Amerykanow. W szkole dominowaly osoby z krajow niemieckojezycznych, mlodzi podroznicy, ale rowniez biznesmeni, lekarze, a czasem europejscy przedstawiciele rodzin mieszanych, mieszkajacy na stale w Kolumbii . Po zajeciach byl czas na taniec! W koncu nasz program to hiszpanski intensywny + taniec - codziennie. Oczywiscie codziennie nie mielismy az tyle czasu, wiec polowe godzin przenieslismy do Bogoty, ale zdazylismy poznac kilka podstaw tancow latynoamerykanskich, wiec mysle ze jak wrocimy na Lofoty to nie przyniesiemy wstydu naszym meksykanskim znajomym :) Pozne popoludnia przed zachodem slonca spedzalismy glownie w centrum miasta, spacerujac z wylaczona glowa i odkrywajac coraz to nowe smaki w naszej ulubionej lodziarni. Dopiero po zachodzie slonca wracalismy do domu, bo dopiero wtedy goraczka miasta odpuszczala i mozna bylo znowu zaczac myslec. Wlaczalismy glowy dopiero po prysznicu i przy kolacji z nasza rodzinka, a potem grzecznie wracalismy do ksiazek. Na zakonczenie naszego pobytu w Cartagenie przygotowlismy naszej rodzince oficjalny obiad z owocow morza i bialego wina, ktore bardzo dobrze wplynelo na pania domu i jej synow. Wszyscy byli w bardzo dobrych humorach, nasi milczacy zazwyczaj panowie nagle sie rozgadali, a i nasz hiszpanski jakos nabral plynnosci :)